Ostatnio
wrzuciłam screen mojej „zgody”…. Wrzuciłam na FB oraz
Instagram.. Przyznam szczerze, że był to impuls… Sama byłam TAK
zaskoczona i w zasadzie rozbawiona absurdem sytuacji – że musiałam
się z Wami podzielić…
Reakcja
otoczenia przeszła moje oczekiwania! Widzę, że nie tylko mnie
poruszyła ta sprawa.
Młody
jechał na wycieczkę. Jednodniową. W dniu poprzedzającym, ledwo
przekroczyłam próg domu, zaatakował mnie „mamo MUSISZ podpisać
mi zgodę!”… Generalnie byłam przekonana, że dotyczyć ona
będzie sprawy związanej z bezpieczeństwem mojego dziecka na
wycieczce..
Czego
dotyczyła, widzicie powyżej…
Czytając
Wasze komentarze, utwierdzam się w przekonaniu, że nie tylko ja mam
wrażenie, że źle dzieje się w naszym kraju… Popatrzcie po sobie
Kochani Rodzice? Czy wyszliście na ludzi? Tak! A czy na wycieczce
mama oprócz kanapek dawała Wam słodką przekąskę? Tak! Nawet ja,
w czasach kiedy w sklepach szału nie było, zawsze
miałam w plecaku jakieś draże kokosowe, czy cukierki iryski :)
Gdzie
jest granica rozsądku? Jestem jak najbardziej za propagowaniem
zdrowego żywienia dzieci… Bo ich dobre nawyki będę procentować
w życiu dorosłym.. Ale czy naprawdę należy zrzucać to na bakier
szkoły? Czy szkoła jest od tego, żeby odpowiadać za żywienie
dzieci? W pełni rozumiem zakaz sprzedaży fast foodów w placówkach
szkolnych, na etapie podstawówki (bo z reguły dzieci
te, nie mogą wychodzić poza teren szkoły – przez co zakaz ten ma
sens). W przypadku gimnazjów i liceów? To tak
naprawdę bezmyślny i nic nie wnoszący zapis w
regulaminach szkolnych, bo przecież każdy młody człowiek WIE
gdzie w pobliżu szkoły kupi jakiś zakazany owoc „a raczej
hamburger”…
Nie
oszukujmy się. To my rodzice odpowiadamy za to co jedzą i co będą
jeść nasze dzieci… To nie chodzi o to, co dziecko zjada przy nas,
kiedy pilnujemy. Ale o to, co kupi – jeśli damy mu 5 zł i
wolny wybór. Czy przekażemy mu tą wiedzę i tą świadomość na
tyle rozsądnie, że potraktuje to jako naturalny odruch czy
permanentny zakaz… (A jak wiemy, zakazy są po to, żeby je łamać
;) :P ) Czy kupi, chrupki kukurydziane czy chipsy… bo wreszcie mama
nie patrzy…
Pewnie
wiele z Was się ze mną nie zgodzi… ale ja uważam, że rodzice
teraz lubią przerzucać odpowiedzialność „na cały świat”..
Szkoła ma pilnować, przedszkole… a oni conajwyżej mogą to
ocenić dobrze bądź nie.. Wiem co mówię, gdyż od trzech lat
zasiadam w Radzie Rodziców i czasem włos się jeży jak słyszę
wymagania i oczekiwania pewnych rodziców.. Z drugiej strony, kiedy
trzeba zaangażować się w życie szkoły – chętnych brak..
Doszło
do absurdu. Nie pierwszego, nie ostatniego. Kadra pedagogiczna drży
ze strachu przed każdym posunięciem.. Każda wywiadówka to kolejne
„zgody”, „pozwolenia”, jak ja to zwę potocznie –
dupochrony.. ;) Nauczyciel boi się własnego cienia, a my Rodzice
podpisujemy, podpisujemy… W efekcie – nasze dzieciaki wyrastają
w przeświadczeniu, że „Pani w szkole” to sobie może pogadać…
w razie czego poskarżą w domu i już ta sama Pani kłopoty mieć
będzie :/
Świat
staje na głowie, ale naprawdę wiele zależy od nas! Nie dajmy się
zwariować! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz