środa, 7 czerwca 2017

DOM NAM SIĘ WALI - CZYLI ROZWAŻANIA MATKI W "POLSKIM ŚWIECIE"



Dziś odkurzam bloga. Będzie o polityce. Generalnie temat ten omijam niczym krowi placek na łące….ale kiedyś tam miałam kontakt z tą branżą. 


Pracowałam społecznie w biurze poselskim. I nie powiem, czas ten wspominam pozytywnie. Mogłam zobaczyć ten świat od kulis. Biegać po sejmie, przespać się w hotelu poselskim… a przede wszystkim – odczuć na własnej skórze – że poseł to też człowiek. I choć nigdy nie trzymałam się kurczowo jakiejś partii – do dziś jest kilka osób ze świata polityki, do których czuję sympatię (jak np. p. Ewa Kopacz) 

Daleka też zawsze byłam zarówno od idealizowania jak i w równym stopniu od bluzgania na konkretne partie. Chyba możliwość poznania tych osób „na żywo” uświadomiła mi, że czym innym jest głos posła, a czym innym głos partii – którym musi mówić. Stąd jakoś szczególnie się nie emocjonowałam sprawami politycznymi.

Powiem Wam jednak szczerze, że obecna sytuacja tak mnie przytłacza, że poczułam ogromną potrzebę wylania swoich flustracji na „papier”.. Oczywiście mam pełną świadomość jak delikatny to temat, jakie emocje wyzwala i jak dzieli, intensywniej niż kiedykolwiek nasze społeczeństwo.

No ale trudno. Mam ochotę napisać co mi w sercu gra. A jest to prawie marsz żałobny. Autentycznie „dobra zmiana” sprawiła, że odechciewa się wszystkiego.

I nie tylko chodzi o to, iż dziecko moje jedyne, nastoletnie – w oczach Państwa naszego wielmożnego jest dzieckiem gorszym, mniej potrzebującym, ba! nawet wszystko wskazuje na to, że jest za bogatym (!) na jakiekolwiek wsparcie.. Zaraz pewnie odezwą się głosy, że mi żal cztery litery ściska, bo ja nie mam 500+ a inni tak. Hmm w sumie… Trochę mi żal, zważywszy na sytuację, że znane mi osobiście bardzo majętne osoby pobierają ów „zasiłek” na swe drugie dziecię. Może też zważywszy na to, że potrzeby nastolatka (rosnącego w tempie ekspresowym) przekładają się na wydatki, które ostatnimi czasy przyprawiają mnie o palpitacje ;) I nie ma zmiłuj się. Płać i płacz. Albo rób kolejne dziecko.

To takie podejście do sprawy od strony prywaty. Bo jednak trochę boli, trochę przykro. Chciałabym jednak na sprawę spojrzeć pod innym kątem. Zawodowym, który chyba jednak dużo bardziej mnie irytuje.
Otóż pracuję w firmie, gdzie m.in. zatrudniamy pracowników fizycznych, można powiedzieć, że niższego szczebla (choć bardzo nie lubię tego określenia). To co stało się PO wprowadzeniu programu 500+ zakrawa o jakiś absurd. Kiedy słyszę, że dzięki temu spadło bezrobocie (!), że wszyscy szczęśliwi i zadowoleni, że boom demograficzny… To zastanawiam się, czy to bajka na dobranoc czy już tylko autentyczna chamska kiełbasa wyborcza. Bo wiecie co? Ja widzę coś zupełnie innego.. Widzę mnóstwo kobiet, które wprost mówią mi, że im się nie opłaca pracować, albo… że owszem przyjmą pracę pod warunkiem, że będzie „bez umowy”.. No bo przecież stracą zasiłki, dodatki i „pięćset” także na pierwsze dziecko.. Ty oto sposobem – autentycznie – nie ma komu pracować. A przynajmniej firmy taka jak ta, w której pracuje – nie igrające z prawem pracy – mają olbrzymi problem. Bo poza paniami, które chcą dorobić do marnej emerytury – to młode pokolenie woli autentycznie fundnąć sobie kolejne dziecko. A tu tysiak becikowego, a tu tysiak co miesiąc (bo mama nie pracująca), tutaj pięćset plus… i życie jak w Madrycie.. Już naprawdę pomijam fakt, który jest mi dany zaobserwować – że jednak te pieniądze to często high life dla rodziców, a nie koniecznie tych dzieci – ale kij ma dwa końce i absolutnie daleka jestem od generalizowania. Najbardziej przeraża mnie fakt, że przez ten naprawdę nieprzemyślany program posiadanie pracy to aktualnie „głupota”.. I serio, trochę zaczynam się zastanawiać, czy ja aby normalna jestem. W sumie – mam pierwszą grupę inwalidzką. Po co ja pracuję? Ta najniższa renta nie pozwoli przeżyć, ale… jeśli dodać do tego pięćset plus, dodatek do mieszkania, zasiłki celowe… Pożyję nie gorzej niż teraz, a będę mogła dziennie robić live na instagramie! Hahaha ;) :P Kuszące? NEVER!!!!

Ja chyba jednak inaczej pojmuję carpe diem… Żyj chwilą – jasne! Ale do cholery, kto mi kiedyś da emeryturę? Owszem, wiem … będzie głodowa! Ale będzie. Poza tym, posiadanie dziecka to odpowiedzialność. Nie tylko za czyny, ale także za zwyczaje, nawyki, całe to wychowanie. I naprawdę nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka bez tzw „kultu pracy”. W przeświadczeniu, że żeby zarobić nie trzeba nic robić. Dzieci czerpią od nas wzory i tak jak podkreślam – moje obserwacje dotyczą tych rodzin, które nie są majętne - tam ten tok myślenia jest powielany z pokolenia na pokolenie. Nie pracowali dziadkowie, nie pracują rodzice – „jestem biedna i żądam pomocy”. Wierzcie mi, czasem opada mi szczęka jak słyszę młodziutką mamę, która ma tak obcykane wszystkie możliwe socjale, że powinni jej z mety dać etat w MOPS…

A tu z drugiej strony człowiek uczciwie pracuje, płaci podatki, nie zarabia fortuny… i ma guzik! Zero wsparcia. I autentycznie kiedy mam takie spotkania twarzą w twarz – czasami mam wrażenie, że swoimi ideałami to sobie powinnam podetrzeć … wiecie co :) Bo choć absolutnie nie pochodzę „z dobrej majętnej” rodziny, to jednak zawsze starałam się do czegoś dojść. Z lepszym lub gorszym skutkiem. I już sama ta „praca” nad jakością mojego życia dawała i daje mi dużą satysfakcję.

Ale! Żeby była jasność. Uważam, ze nie ma nic ważniejszego niż czas spędzony z maleństwem. Jego pierwsze miesiące. I jak najbardziej Państwo powinno wspierać finansowo mamy w tym okresie. Tak by nie miała dylematu czy wrócić do pracy, czy pozostać przy dziecku. Ale potem… programy wsparcia powinny mobilizować i budować możliwość podjęcia pracy przez mamę. Żłobki, przedszkola …. dofinansowania do WYNAGRODZENIA.. Kiedy pracuje się na pieniążki, mówcie co chcecie – wydaje się je inaczej, docenia i szanuje. 

Dlaczego każde dziecko, które chce nie może zjeść bezpłatnie obiadu w szkole? Dlaczego co rok – rodzice nie dostają określonej kwoty na wypoczynek każdego dziecka – zwrotnej w przypadku, gdy wyjazd dziecka nie będzie udokumentowany? Naprawdę jest tyle możliwości pomocy, mądrej pomocy.. 

A tak, owszem kasa płynie strumieniami, Państwo się zadłuża, a fakt, że mało komu się chce pracować na podatki...mam wrażenie, że zmierzamy do totalnej destrukcji.. 

Wielkie rewolucje w szkolnictwie, po to, by za lat parę wywrócić znowu wszystko do góry nogami. Co z tego, że syn dostał podręczniki do pierwszej gimnazjalnej za darmo. Teraz można je wyrzucić do kosza, bo już kolejnej pierwszej nie będzie. Będzie siódma. Po co? 

Nie jestem wielkim, wpływowym człowiekiem. Ani tym bardziej specjalistą w dziedzinie nauk politycznych. Rządzenie Państwem traktuję jak rządzenie gospodarstwem domowym. W sumie zasada jest podobna. I wiecie co, z pustego jeszcze nikt nie nalał...i chyba nic dziwnego, że martwię się i boję o "swój dom"


I tak na koniec. Wiem doskonale, że nam nikt nigdy nie dogodzi. Zawsze będziemy narzekać. Przed wyborami narzekałam, że poprzednia partia niewiele zmieniła, ale teraz...kurde tymi zmianami zaczyna mi się odbijać ;) 


Jak żyć? :P 


PS. Mam nadzieję, że nikogo tym tekstem nie uraziłam. A jeśli tak. Nie taka była moja intencja. Mimo wszystko chętnie poczytam o Waszym spojrzeniu na sprawę :) 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz