To już trzeci tydzień, kiedy wakacyjny wyjazd jest już tylko wspomnieniem. Generalnie z perspektywy tysięcy Polaków, dla których zagraniczne wojaże nie są niczym nowym, taki wpis jest ….zbędny i nic nie wnoszący. Ale cóż, jam jest panią na tych włościach i bardzo chcę mieć ślad, pamiątkę po tym „pierwszym razie” ;)
Bo
choć za granicą byłam wielokrotnie, tak po raz pierwszy w formie
typowo wakacyjnej, w hotelu z totalnym, totalnym lenistwem w tle ;)
No i co najważniejsze – drogą lotniczą!
Ale
od początku.
Wielokrotne
wspominałam, że nigdy nie miałam okazji „przelecieć się”
samolotem. Głównie dlatego, że kiedyś tam usłyszałam od
jakiegoś lekarza, że skoro mam przewlekłą niewydolność
oddechową to…. „nigdy nic nie wiadomo, więc może lepiej nie”
Toteż „kulałam się” autokarami do wielu, wielu miejsc –
m.in. Niemiec, Hiszpanii czy Anglii.. Każdy kto ma za sobą choć
jedną taką wielogodzinną podróż to wie czym to trąci. Męcząca
MASAKRA.
Ale
kiedyś, za sprawą szczęścia w nieszczęściu (to odrębny temat,
który kiedyś też opiszę) spotkałam na swojej drodze lekarza,
który wybił mi z głowy wszystkie lęki. Podszedł racjonalnie,
„wyleczył” ze wszystkich chorób, które były tylko wynikiem …
niewiedzy. I to właśnie ten wielki człowiek wyperswadował mi
absurdalny lęk do latania. Ufam temu specjaliście jak mało komu
więc….
Odbyłam
swój dziewiczy lot :D
To
jest naprawdę wielka rzecz. Tylko ja wiem co czułam, kiedy
podpisywałam umowę z biurem podróży, robiłam przelew czy
dostałam dane „lotu”.. Jak zawsze, jak to ja – trzymałam
gardę. Ale cholera, prawda jest taka, że trzęsłam portkami, a te
moje podpisy to jakby… akceptacja do wykonania egzekucji ;)
Pyrzowice - strach w oczach ;) |
Dobrze,
że długo to nie trwało, bo był to „last”. Wylot z dnia na
dzień. Ciężko było mi zmrużyć oko, w środku toczyła się
walka ze strachem. Bo przecież sama sobie to funduje. Widzicie,
choćby nie wiem co – lata kłopotów ze zdrowiem swoje robią. Jak
się już kilkukrotnie stało „na krawędzi” to już nie jest się
takim hop do przodu. Niestety.
Cóż
to za wizje miałam w głowie. Olaboga! Ja dusząca się, panikująca.
Awaryjne lądowanie, wszyscy z wyrzutem patrzący na mnie… Schiza
na maksa ;)
Starałam
się zachować twarz, ale mówiłam Wam to na instastory – że się
boję, że się martwię.. Wszyscy zgodnie twierdziliście, że nie
taki diabeł straszny. A! I jeszcze równie jednogłośnie
polecaliście znieczulenie. Nie, nie lignocainę :P Drineczka,
pięćdziesiątkę, lampkę wina – wersje różne – aczkolwiek
wszystkie sprowadzające się do procentów :P Gdyby nie fakt, że w
obliczu wymagania ewentualnej pomocy medycznej – trochę głupio
byłoby chuchać wódą – na bank bym skorzystała z dobrych rad ;)
Wylot
w środku nocy, a co za tym idzie totalne zmęczenie i niewyspanie –
zapewniło swoistą dawkę uspokajającą ;)
Startujemy za chwil parę... nadal mina nie tęga ;) |
Lecieliśmy
liniami ENTER AIR, co przywodziło mi na myśl linie lotnicze ze
skeczu kabaretowego „Biedronka Airlines” ;))) Wiecie, taki
samolot „nie firmowy” :P
No
ale do brzegu. Proszę zapiąć pasy i ….
…
ja naprawdę lubię latać! :) O ja głupia, o ja głupia… przed
oczami miałam te długie godziny w autokarze, kiedy moje chłopaki
„lecieli nade mną” w samolocie. Kiedy na miejscu byli po 2h a ja
po 34h!!!! Czego ja się tak bałam?
Po
starcie, wszystkie emocje opadły. Zwyczajnie walnęłam w kimono ;)
Budziłam się co chwila, niczym w Mango Gdynia – słysząc, że
mogę kupić wagon fajek, wódkę Finlandię, tusze Loreal`a czy
wypasiony zegarek ;) Przy lądowaniu z wielkim żalem zerkałam ku
małemu okienku – bo niestety miałam miejsce przy przejściu :(
Chciałam wszystko widzieć, przeżywać – a tu kicha. Na szczęście
podczas powrotnego lotu miałam miejscówkę przy oknie. Także
emocje były!
I
tym oto sposobem swój dziewiczy lot mam za sobą. Nawet teraz na
samo wspomnienie się uśmiecham. To była naprawdę dobra decyzja.
Siedmiomilowy krok do przodu (głównie mentalny).
Czy
było tak jak myślałam? Nie. Jak nigdy, tym razem wszystko
widziałam w czarnych kolorach, a tu miłe zaskoczenie! No może poza
cenami na lotnisku, ha ha ha – tam kolory pozostały czarne. Mówcie
co chcecie, ale bułka z szynką i sałatą za 25zł potrafi
zszokować ;)
Wracamy... :((((( |
brawo! nie takie latanie straszne! ;-)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Teraz już to wiem :D
UsuńMaleńka jestes wielka 😉
OdpowiedzUsuńDuchem na pewno! ;) Dzięki :*
UsuńSuper, gratuluję odwagi! Pamiętam mój pierwszy lot i ten strach. Co zabawne, też wtedy leciałam Enter Air, na szczęście mają tak cudowną załogę, że mój stres i strach w monet rozładował ich uśmiech i dobry nastrój :) Mam nadzieję, że przed Tobą jeszcze wiele udanych startów i lądowań!
OdpowiedzUsuńOczywiście nie mam porównania, ale faktycznie załoga bardzo sympatyczna :) Teraz zdecydowanie mam ochotę na więcej lotów :) A tego "pierwszego razu" to chyba nigdy nie zapomnę! ;)
UsuńPozdrówka :*