Wielokrotnie powtarzałam, że internetowy świat, ma dla mnie wyjątkowe znaczenie.
Absolutnie nie większe, niż realne życie – ale … także ważne. Bo to nie zdjęcia na instagramie, to nie filmiki czy wpisy na blogu są istotne. To Wy, ludzie stojący za tymi „ruchami” jesteście mi bliscy :) Nie należę do „samotników” - mam naprawdę dużo koleżanek, znajomych bliższych lub dalszych.., ale nie oznacza to, że moja dusza nie przyjmie więcej ;) Wręcz przeciwnie – uwielbiam poznawać nowych ludzi. Wprawdzie blog nie generuje takich znajomości, ale instagramowa społeczność zdecydowanie nadrabia. Jest tyle osób, z którymi wprost uwielbiam „szufladkować” (czytaj: pisać w na pirv w tzw „szufladce”), wysyłać kartki na święta, komentować bieżące wydarzenia i ogólnie… pielęgnować znajomość.
Duży nacisk kładę
na szczerość i na tzw prawdziwość. Nie mam predyspozycji do bycia
trendy instablogerką, nie kupuje drogich ciuchów czy kosmetyków z
górnej półki. Ja zwyczajnie pokazuję swoje życie, z moją małą
misją, którą jest przekaz, że nie trzeba być idealnym, pięknym
i zdrowym, by i tak cieszyć się życiem – tryskać optymizmem i
…. dzielić się nim z innymi.
ALE zawsze gdzieś
„trzymam” granicę. Jestem zdania, że nie wszystko należy
wykładać na tacy, nie wszystkie szczegóły życia powinno się
rzucać w czeluście internetu.. Bo poza wieloma ludźmi, którzy
okazują sympatię, jest pewnie drugie tyle tych zawistnych,
obserwujących z ukrycia i nie koniecznie dobrze życzących..
Dlatego były
aspekty życia mego, o których owszem – mówiłam niektórym z Was
w rozmowach prywatnych – ale nie do wiadomości ogółu. Bo i po
co.
Pierwsze zdjęcie na
Instagramie umieściłam 24/02/2014.. Przed chwilą to sprawdziłam.
I serio – nie przypuszczałam, że to już grubo ponad 3,5 roku
minęło odkąd bawię się w insta. I chyba… zaczynam rozumieć,
skąd w mojej głowie takie dziwne myśli… Jakie?
Ano jak wiecie,
zawsze dzielę się ze światem wszystkimi pozytywnymi wydarzeniami
jakie mają miejsce w moim życiu. Głównie nimi, by smutków unikam
jak ognia ;) I chciałabym, aby tak było i tym razem.
Otóż… moi
drodzy.. tak się składa, że za chwil parę .. zmieniam stan
cywilny. I nie. Nie z panny na mężatkę. Dokładniej z rozwódki na
.. mężatkę :)
Tak. Jestem panną z
odzysku. Absolutnie nie chcę wdawać się w szczegóły. Ot, wiele
lat temu – porwana zewem młodości, podjęłam (dziś to wiem)
pochopną decyzję o zamążpójściu ;) Wiadomo, młodość i
„wszystko wiem najlepiej” przysłoniło chyba rozsądek ;) Nie
udało się. Traktuję to jak porażkę, jestem zdania, iż nie ma
się czym chwalić. Ale fakt, pozostaje faktem i trudno. Life goes
on…
Więcej słów i
miejsca na tamten okres mojego życia nie zamierzam poświęcać ;)
Jestem chodzącym potwierdzeniem słów, że „nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło”
Od wielu lat, w
nowym związku jestem szczęśliwa i … spokojna. Wiecie co mam na
myśli – stabilizację, bezpieczeństwo i zrozumienie. Taki etap
zaraz po motylkach w brzuchu i różowych okularach ;))))
Mimo, że ze względu
na przeszłość miałam lekką awersję do „instytucji małżeństwa”
- jak to napisała mi jedna z Was „tylko krowa nie zmienia zdania”
;) - w końcu dojrzałam, by zrobić TEN krok. Tym bardziej, że
żyjemy w takim a nie innym kraju, gdzie np. „partner” nie
otrzyma informacji w szpitalu, bo jest „obcy”… To taki może
głupi przykład, ale akurat w moim przypadku bardzo istotny i „na
czasie”.
I tak oto wyszło
szydło z worka. Może to absurdalne, ale z jednej strony bardzo
chciałam się z Wami podzielić tą informacją, a z drugiej …. za
cholerę nie wiedziałam JAK. Małe podpowiedzi na instastory tylko
kilka osób naprowadziły ;) Doszło do tego, że czułam się winna,
jakbym ukrywała nie wiem… ,że na bank napadłam :D
A teraz… teraz mi
ulżyło. Choć to tylko formalność, ślub cywilny, bez
weseliska…to mając te 36 lat – wierzcie mi – niczego bardziej
nie jestem pewna. Poprzedni ślub, był jak komunia. Niby impreza,
niby coś się dzieje, ale w rzeczywistości dzieciak ot… leci z
nurtem. Głównie pamięta, że dostał fajne prezenty ;) Tak to
wtedy było.
Był okres w moim
życiu, gdzie ze względu na zdrowie – przesadnie goniłam,
chciałam wszystkiego doświadczyć, wszystko „zaliczyć”, jakbym
się bała – że to życie moje może się szybko skończyć. Teraz
wiem, że było to bez sensu, szalone.. Zmieniłabym bardzo wiele,
obracając się za siebie, ale cóż – czasu się nie cofnie. A
narzekać nie mogę – bo te wszystkie doświadczenia pozwoliły mi
być tym, kim jestem. I być tu, gdzie jestem.
Wbrew wszystkiemu,
nie zamieniłabym mojego życia na żadne inne. Lubię je… takie
niedoskonałe i skomplikowane. Howk!
Acha! Jeśli chcecie
mi czegoś życzyć – to życzcie mi dużo słońca we wrześniu,
bo za cholerę nie chciałabym ubierać rajtek do ślubu ;) :P :P
Jak słuchałam Cię na insta to pomyślałam, że jesteś w ciąży i już chciałam CI baaaardzo gratulować :* ale mwię... nie wygłupiaj się i poczytaj bloga hahhaha. No i teraz wiem że bym się tylko wygłupiła :D Więc Słodka Olu i z okazji ślubu życzę Ci wszelkich dóbr i tych materialnych i tych umysłowo-uczuciowych ;)
OdpowiedzUsuńHaha, przemknęło mi przez myśl, że tak to może zostać odebrane 😝 Jedyna ciąża jaka mi grozi - to ciąża spożywcza 🙈😂
UsuńSerdecznie dziękuję za życzenia - i za komentarz na blogu 😁😁😁😁😁 Bo biedny taki, zaniedbany 😉😉😉😉
Moja Mała-Wielka Alex!
OdpowiedzUsuńPięknie napisane ����
Twoj Zołzik
Hihi dzięki ❤😁 Ty wiesz najlepiej, jak się do tego zbierałam ❤😘😘😘
UsuńSzczęścia Kochana, a pogoda będzie, bo dla dobrych ludzi słońce zawsze swieci ������
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję! Słowo stało się ciałem, bo choć słońca nie było - to przez cały dzień nie spadła kropla deszczu <3
Usuń