środa, 15 sierpnia 2018

TAK TRUDNO RODZICEM BYĆ - CZYLI JAKIE DYLEMATY MA MATKA NASTOLATKA



Nie wiem co mnie naszło na temat szkolno-rodzicielski. W końcu wakacje w pełni.. Chociaż w sumie.. właściwie chylą się ku końcowi ;) Może to właśnie nieuchronnie zbliżający się powrót do szkoły, a może refleksja po przeczytaniu książki E. Giffin „Wszystko czego pragneliśmy”..
Trudno stwierdzić, ale mam potrzebę wygadania się, a raczej – wypisania ;)

W samej książce – wbrew pozorom bardzo współczesnej – poruszany jest problem braku tolerancji i różnic społecznych. Wszystko to osadzone w realiach szkoły, wśród nastolatków zajaranych portalami społecznościowymi i parciem na bycie popularnym. Imprezującym i „próbującym” jakże kuszącego „dorosłego życia”. Brzmi znajomo? Dla mnie niewątpliwie. Sama jestem mamuśką 15latka, który jest na etapie „wszystko wiem najlepiej”, „Ty się nie znasz”, „Ty niczego nie rozumiesz”.. 
Zakładam, że każdy rodzic – podobnie jak ja – zapytany o to, czy w otoczeniu jego dziecka są przypadki braku tolerancji (np. ze względu na różnice rasowe, kulturowe, status społeczny czy zwyczajnie wygląd) odpowie – oczywiście, że nie. Ale prawda jest taka, że bardzo prawdopodobnym jest, że my o tym po prostu nie mamy pojęcia. Bo czy nasze dziecko przyjdzie ze szkoły i bez wahania rzuci: „dziś wyśmiewaliśmy Zenka, bo ma tandetne buty”, albo „nie gadamy z Basią, bo jej rodzice to Romowie”? Nie sądzę, bo przecież nie ma się czym chwalić.. Co innego, jeśli tym `odrzucanym obiektem` jest właśnie nasza latorośl.. Ale czy na pewno się przyzna? 
Chciałabym móc z pełnym przekonaniem powiedzieć, że tak! Ale.. nie wiem. Wydaje mi się, że „nasze czasy” czynią te starsze dzieci zamkniętymi w sobie, zanurzonymi w świecie wirtualnym, chowającymi się za monitorami, wyświetlaczami.. I chyba teraz dużo bardziej niż kiedyś, dążą do złudnego statusu osoby modnej, popularnej, lubianej. Kiedyś, by taki status osiągnąć, trzeba było być po prostu... fajnym! Przyjacielskim, równym i inteligentnym. Teraz to tylko cechy pośrednie. Teraz jeszcze koniecznie trzeba WYGLĄDAĆ, mieć modne ciuchy, dużo lajków i jeszcze więcej gadżetów. Telefon – najlepiej z jabłkiem, buty nike i majtki CK.. Smutne to bardzo.  

Dziwne to trochę, ale mam wrażenie, że młodzi (i gniewni) dużo bardziej i szybciej wpasowali się w ten trend. Że „problem” z tym mamy tylko my – staruszkowie. Miotamy się niczym ćmy w latarce, chcemy dobrze, balansujemy pomiędzy tym co powinniśmy, a tym co wypada.

We wspomnianej książce główna bohaterka, młoda dziewczyna, MULATKA uczęszcza do bardzo renomowanej szkoły – mimo że pochodzi z biednej rozbitej rodziny. Jej ojciec, pracownik fizyczny odstaje od bogatych rodziców jej rówieśników. Stolarz kontra biznesmeni, lekarze, prawnicy... 
Syn jednego z takich wysokopostawionych „tatusiów” dopuszcza się przykrego występku. W sposób tak bardzo oczywisty w tych naszych czasach. Jak? Otóż zdjęcie pijanej dziewczyny, w negliżu, z komentarzem rasistowskim – puszczone w świat – za pomocą mediów społecznościowych. Jedna impreza, która wystawia na pośmiewisko nastolatkę.
Nie chcę zdradzać fabuły, tym bardziej, że jest naprawdę przewrotna, ale chciałabym odnieść się do jednej kwestii. Kwestii, która - w tak naprawdę bardzo realnej sytuacji - zaskoczyła mnie najbardziej. W obronie dobrego imienia swojej córki – ojciec walczy niczym lew. Ma pretensje do szkoły, rodziców sprawcy tego incydentu, no i oczywiście do samego autora zdjęcia. Rozważa nawet zmianę szkoły, do której ma uczęszczać jego dziecko.
Co mnie zdziwiło? Otóż, do wszystkich jego działań, córka odnosi się negatywnie. Ma żal, pretensje...nie do kolegi z klasy, który z niej zadrwił. Nie! Ma żal do ojca, bo.... robi jej „obciach”. Dobra, wiem! To tylko książka. Historia, którą ktoś sobie wymyślił. 

Ale nie ma co się oszukiwać. Każdy z nas, rodziców staje często przed takim dylematem. Jak chronić swoje dziecko, nie robiąc mu krzywdy. Gdzie jest granica zwyczajnej troski, a gdzie już wkracza nadopiekuńczość. Kilka lat udzielałam się w Radzie Rodziców, w szkole mojego syna. I muszę przyznać, że czasem ręce opadały, widząc postawę roszczeniową wielu rodziców. Tę ślepą bezkrytyczność, kiedy to ZAWSZE inne dziecko (nie nasze) jest winne. Kiedy to ZAWSZE nauczyciel „się uwziął”, a nie uczeń zwyczajnie odpuszcza naukę.. Kiedy to wina szkoły, bo syn na przerwie został złapany na paleniu za szkołą. Przykładów można mnożyć. 
Pseudoochrona dziecka, w dalszej perspektywie przynosząca mu więcej krzywdy niż pożytku.

Co jeśli jednak nasza latorośl faktycznie jest „ofiarą” w jakiejś sprawie? 
Choć na szczęście nie wydarzyła się w naszym życiu żadna dramatyczna historia, to i tak wiele razy przed takim dylematem stawałam. Niby błahostki, ale te „bzdury” w oczach dorosłego, w odbiorze nastolatka urastają do rangi dramatów. Kiedy kolega „olewa”, kiedy w klasie konflikt, kiedy dziewczyna odrzuci.. Można by wymieniać. 
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten rodzic, który ani razu nie miał ochoty zadzwonić do drugiego i powiedzieć: „Twoje dziecko jest naprawdę niemiłe, wykorzystuje/przezywa/olewa moje”, w domyśle: „zrób coś z tym”.. Ja miałam taki odruch wielokrotnie. I naprawdę nie wiem czy robiłam dobrze, ale się powstrzymywałam. Zawsze wychodziłam z założenia, że dzieciaki się dziś kłócą, a jutro się pogodzą. A my, ich rodzice – już do końca szkoły będziemy na siebie patrzeć bykiem.. 

Ale wiem też, że wiele rodziców nie ma takich obiekcji – głośno i dobitnie wyraża swoje poglądy. Często nawet wbrew swoim dzieciom. 

Chciałabym móc napisać, że w sumie nie ma czego roztrząsać – to tylko dzieciaki, muszą sobie poradzić. My też byliśmy młodzi i jakoś nikt parasola ochronnego nad nami nie roztaczał. Ale czy my musieliśmy walczyć z wirtualnym potworem? Conajwyżej z kimś się pokłóciliśmy, pobiliśmy (!), musieliśmy sprostować w swoim otoczeniu jakąś plotkę.. 
Teraz to „otoczenie” to cały kraj (nie wspominając, że CAŁA SZKOŁA). Wystarczy post, który ktoś roześle. Jak walczyć z kimś, kto anonimowo obraża i rozpowiada nieprawdę? Jak wesprzeć dziecko w walce z wszechobecnym hejtem? I niech mi nikt nie mówi, że to tylko internet. Że wystarczy nie czytać. Niestety umysł nastolatka, szarpany burzą hormonalną i presją otoczenia jest wyjątkowo słaby. I świadczy o tym duży odsetek samobójstw wśród młodych ludzi. 

Ilekroć słyszę o takim przypadku (a niestety zdarzyło się już), to jestem przerażona. Staram się obserwować syna, który jest raczej typem wrażliwca, podpytywać „czy wszystko gra”.. Równocześnie z tyłu głowy, niczym głośna orkiestra dęta dobija się myśl, że nawet JEŚLI dowiedziałabym się, że mój syn jest ofiarą hejtu, odrzucenia... czegokolwiek – to nie mam bladego pojęcia jak mogłabym pomóc. 

To taka ironia losu, bo mając małe dziecko wydawało mi się, że „teraz to przerąbane”.. Tyle rzeczy wymagało wyręczenia, ciągłej czujności i permanentnego stresu.. Prawda jest taka, że choć faktycznie wymagało to zaangażowania i dużego nakładu pracy – to nie było „nie do ogarnięcia”. W przypadku problemów jakie niesie za sobą bycie rodzicem nastolatka – więcej jest tych, które zwyczajnie nas potrafią przerosnąć.


Ech, temat rzeka.. Bardzo mnie „męczył” i miałam potrzebę się uzewnętrznić... Dzięki za uwagę, chętnie poczytam Wasze przemyślenia na ten temat. Wiem, że nie ja jedna staję w obliczu wyzwań jakie niesie za sobą bycie matką nastolatka. 
Macie jakieś swoje sposoby? A może i Wy braliście udział w takiej przykrej historii?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz