sobota, 9 września 2017

NADSZEDŁ CZAS BY ODKRYĆ KARTY... CZYLI ŻYCIE SKOMPLIKOWANE JEST :)


Wielokrotnie powtarzałam, że internetowy świat, ma dla mnie wyjątkowe znaczenie.
Absolutnie nie większe, niż realne życie – ale … także ważne. Bo to nie zdjęcia na instagramie, to nie filmiki czy wpisy na blogu są istotne. To Wy, ludzie stojący za tymi „ruchami” jesteście mi bliscy :) Nie należę do „samotników” - mam naprawdę dużo koleżanek, znajomych bliższych lub dalszych.., ale nie oznacza to, że moja dusza nie przyjmie więcej ;) Wręcz przeciwnie – uwielbiam poznawać nowych ludzi. Wprawdzie blog nie generuje takich znajomości, ale instagramowa społeczność zdecydowanie nadrabia. Jest tyle osób, z którymi wprost uwielbiam „szufladkować” (czytaj: pisać w na pirv w tzw „szufladce”), wysyłać kartki na święta, komentować bieżące wydarzenia i ogólnie… pielęgnować znajomość.

Duży nacisk kładę na szczerość i na tzw prawdziwość. Nie mam predyspozycji do bycia trendy instablogerką, nie kupuje drogich ciuchów czy kosmetyków z górnej półki. Ja zwyczajnie pokazuję swoje życie, z moją małą misją, którą jest przekaz, że nie trzeba być idealnym, pięknym i zdrowym, by i tak cieszyć się życiem – tryskać optymizmem i …. dzielić się nim z innymi.

ALE zawsze gdzieś „trzymam” granicę. Jestem zdania, że nie wszystko należy wykładać na tacy, nie wszystkie szczegóły życia powinno się rzucać w czeluście internetu.. Bo poza wieloma ludźmi, którzy okazują sympatię, jest pewnie drugie tyle tych zawistnych, obserwujących z ukrycia i nie koniecznie dobrze życzących..

Dlatego były aspekty życia mego, o których owszem – mówiłam niektórym z Was w rozmowach prywatnych – ale nie do wiadomości ogółu. Bo i po co.


Pierwsze zdjęcie na Instagramie umieściłam 24/02/2014.. Przed chwilą to sprawdziłam. I serio – nie przypuszczałam, że to już grubo ponad 3,5 roku minęło odkąd bawię się w insta. I chyba… zaczynam rozumieć, skąd w mojej głowie takie dziwne myśli… Jakie?


Ano jak wiecie, zawsze dzielę się ze światem wszystkimi pozytywnymi wydarzeniami jakie mają miejsce w moim życiu. Głównie nimi, by smutków unikam jak ognia ;) I chciałabym, aby tak było i tym razem.

Otóż… moi drodzy.. tak się składa, że za chwil parę .. zmieniam stan cywilny. I nie. Nie z panny na mężatkę. Dokładniej z rozwódki na .. mężatkę :)

Tak. Jestem panną z odzysku. Absolutnie nie chcę wdawać się w szczegóły. Ot, wiele lat temu – porwana zewem młodości, podjęłam (dziś to wiem) pochopną decyzję o zamążpójściu ;) Wiadomo, młodość i „wszystko wiem najlepiej” przysłoniło chyba rozsądek ;) Nie udało się. Traktuję to jak porażkę, jestem zdania, iż nie ma się czym chwalić. Ale fakt, pozostaje faktem i trudno. Life goes on…

Więcej słów i miejsca na tamten okres mojego życia nie zamierzam poświęcać ;) Jestem chodzącym potwierdzeniem słów, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”
Od wielu lat, w nowym związku jestem szczęśliwa i … spokojna. Wiecie co mam na myśli – stabilizację, bezpieczeństwo i zrozumienie. Taki etap zaraz po motylkach w brzuchu i różowych okularach ;))))

Mimo, że ze względu na przeszłość miałam lekką awersję do „instytucji małżeństwa” - jak to napisała mi jedna z Was „tylko krowa nie zmienia zdania” ;) - w końcu dojrzałam, by zrobić TEN krok. Tym bardziej, że żyjemy w takim a nie innym kraju, gdzie np. „partner” nie otrzyma informacji w szpitalu, bo jest „obcy”… To taki może głupi przykład, ale akurat w moim przypadku bardzo istotny i „na czasie”.

I tak oto wyszło szydło z worka. Może to absurdalne, ale z jednej strony bardzo chciałam się z Wami podzielić tą informacją, a z drugiej …. za cholerę nie wiedziałam JAK. Małe podpowiedzi na instastory tylko kilka osób naprowadziły ;) Doszło do tego, że czułam się winna, jakbym ukrywała nie wiem… ,że na bank napadłam :D


A teraz… teraz mi ulżyło. Choć to tylko formalność, ślub cywilny, bez weseliska…to mając te 36 lat – wierzcie mi – niczego bardziej nie jestem pewna. Poprzedni ślub, był jak komunia. Niby impreza, niby coś się dzieje, ale w rzeczywistości dzieciak ot… leci z nurtem. Głównie pamięta, że dostał fajne prezenty ;) Tak to wtedy było.

Był okres w moim życiu, gdzie ze względu na zdrowie – przesadnie goniłam, chciałam wszystkiego doświadczyć, wszystko „zaliczyć”, jakbym się bała – że to życie moje może się szybko skończyć. Teraz wiem, że było to bez sensu, szalone.. Zmieniłabym bardzo wiele, obracając się za siebie, ale cóż – czasu się nie cofnie. A narzekać nie mogę – bo te wszystkie doświadczenia pozwoliły mi być tym, kim jestem. I być tu, gdzie jestem.

Wbrew wszystkiemu, nie zamieniłabym mojego życia na żadne inne. Lubię je… takie niedoskonałe i skomplikowane. Howk!


Acha! Jeśli chcecie mi czegoś życzyć – to życzcie mi dużo słońca we wrześniu, bo za cholerę nie chciałabym ubierać rajtek do ślubu ;) :P :P







6 komentarzy:

  1. Jak słuchałam Cię na insta to pomyślałam, że jesteś w ciąży i już chciałam CI baaaardzo gratulować :* ale mwię... nie wygłupiaj się i poczytaj bloga hahhaha. No i teraz wiem że bym się tylko wygłupiła :D Więc Słodka Olu i z okazji ślubu życzę Ci wszelkich dóbr i tych materialnych i tych umysłowo-uczuciowych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, przemknęło mi przez myśl, że tak to może zostać odebrane 😝 Jedyna ciąża jaka mi grozi - to ciąża spożywcza 🙈😂
      Serdecznie dziękuję za życzenia - i za komentarz na blogu 😁😁😁😁😁 Bo biedny taki, zaniedbany 😉😉😉😉

      Usuń
  2. Moja Mała-Wielka Alex!
    Pięknie napisane ����

    Twoj Zołzik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi dzięki ❤😁 Ty wiesz najlepiej, jak się do tego zbierałam ❤😘😘😘

      Usuń
  3. Szczęścia Kochana, a pogoda będzie, bo dla dobrych ludzi słońce zawsze swieci ������

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję! Słowo stało się ciałem, bo choć słońca nie było - to przez cały dzień nie spadła kropla deszczu <3

      Usuń