czwartek, 14 grudnia 2017

BEZ MIĘSA DA SIĘ ŻYĆ, CZYLI O MIESIĘCZNYM DETOKSIE



Dieta bezmięsna – dzień 30.
Czyli mamy…. Miesięcznicę :D Yay!!

Może przy okazji… „okazji”, warto wreszcie napisać coś nie coś na temat tejże mojej przemiany. No właśnie. Żadna to przemiana..
Co jakiś czas - zakładam, że z racji wieku :D mój organizm pokazuje mi fakolca :D (czyt. środkowy palec), jest bunt niczym u nastolatka i tym samym zaczynam czuć się jak kupa. Czyli generalnie źle. Żadna to nowość czy sensacyjne odkrycie, że akurat leki czy suplementy nie zrobią tyle dobrego co dieta. Bo ponoć..jesteśmy tym co jemy (ho ho .. amatorzy wieprzowiny – shame on you ;)))))
Przyznaję, że bardzo wpłynął na moją decyzję dokument „What the health” …- po jego obejrzeniu – ochota na mięsne przysmaki przeszła sama. I żeby była jasność. Nie pokusiłabym się o nazwanie siebie wegetarianką. Głównie dlatego, że uważam, iż wegetarianie kierują się innymi pobudkami – miłością do zwierząt etc.. Stoi za tym jakaś ideologia. Ja mimo niewątpliwego świra na punkcie zwierzaków – kierowałam się głównie zdrowiem. Taka prawda.
Założeniem detoksu – jako całości, było odstawienie mięsa, wszystkich produktów odzwierzęcych (cały nabiał – jaja, mleko, sery itd.) a także ryb. Moja wersja jest okrojona. Ryby od czasu do czasu jem, a nabiał …. BARDZO wybiórczo, ale to już nie z racji założeń odgórnych tylko zwyczajnie z „długich zębów na mleko” ;)))

Prawdę mówiąc – byłam konsekwentna, wytrzymałam planowany miesiąc i jutro, bez wyrzutów sumienia mogłabym wciągnąć soczystego kotleta :D Ale nie. Zdecydowanie to nie nastąpi. Kompletnie nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie brakuje mi mięsa. ZUPEŁNIE. Może trochę mi brak mojej ulubionej krakowskiej suchej na chlebku :P Ale to tyle..

Wczoraj rozmawiałam z mężem – który z własnej nieprzymuszonej woli też postanowił zrobić sobie taki „detoks” - i oboje stwierdziliśmy, że jakiejś spektakularnej poprawy samopoczucia, po tym miesiącu nie odczuliśmy. Może to za krótko, może po prostu tego nie da się „poczuć”. Ale taka jest prawda i nie zamierzam … koloryzować.

Co dalej? Ano stwierdziliśmy, że nadal trzymamy się wersji, że „mięso jest be”, ale już bez sytuacji, że jedziemy na obiad do babci i odkładamy mięso na bok. Po prost CZASEM, dla dobra sprawy, na poczet okoliczności damy sobie zielone światło. Takie jest założenie, a jak wyjdzie – czas pokaże. Dalej podtrzymuję zdanie, że nie mam zamiaru terroryzować innych, a tym bardziej siebie. Nic na siłę, jedno mamy życie :D

Jakie są moje wnioski BTW bezmięsnego detoksu? Ano:
- Tofu mi NIE smakuje. Ani zwykłe, ani wędzone. Smak smakiem, ale ta konsystencja gąbki yyyyghh nie nie i jeszcze raz nie :)
- Nieodzowny problem każdej gospodyni domowej „co zrobić na obiad” osiąga level hard – dodając „co zrobić na obiad, WYKLUCZAJĄC mięso” Istny dramat. Mózg paruje – tym bardziej, że ja lubię urozmaicenie.. A tu ciągle kasza z warzywami, ryż z warzywami, makaron z warzywami.. heeelp!
- Mimo, że byłam sceptyczna – stwierdzam, że zupy na samym wywarze warzywnym są równie smaczne jak te na rosole. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet lepsze..
- Wniosek zasadniczy. Argument wegetarian, że dieta bezmięsna nie jest droga… o ho ho .. mocno naciągany. Zakładając, że dotyczy osoby pracującej (która nie ma czasu na samodzielne robienie past warzywnych, pasztetów etc) to niestety trzeba wydać sporo. Maleńki pasztet z fasoli – 7 zeta, mleko (nie od krowy ;)) od 10zł wzwyż.. CZTERY parówki sojowe – 6zł .. to takie przykłady powiedziałabym … podstawowe. Robiąc zakupy dla trzech osób, w tym mężczyzny i nastolatka.. to naprawdę duży wydatek. Pomijając nawet fakt, że kupując dużo warzyw – nie dość, że wyda się sporo kasy, to albo będziemy w sklepie częściej, albo połowę ich wyrzucimy. Bo wszystko się tak szybko psuje :(

Chyba tyle. Nie „przygotowywałam” tego wpisu. Jest raczej spontaniczny. Pewnie za chwil parę, już po jego udostępnieniu przypomną mi się kolejne wnioski i uwagi… Ale najlepiej i najszczerzej wypadają posty, które nie są w ogóle poprawiane/edytowane.


2 komentarze:

  1. Hm.. Polecam domowe mleko konopne na bazie łuskanych nasionek konopnych. Przepis jest taki, że do naczynia blendera wsypujemy 0,5 szklanki nasion, 1,5 szklanki wody filtrowanej, 2 świeże daktyle lub 1-2 łyżeczki syropu klonowego, 1/4 łyżeczki naturalnego ekstraktu wanilli, szczypta soli - całość blendujemy i otrzymujemy przepyszne mleko roślinne, odpowiednie dla wegetarian i wegan :) Ja swoje nasionka kupuję zawsze w sklepie internetowym www.konopiafarmacja.pl, ale mają też swój sklep stacjonarny w Poznaniu przy placu Wolności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze przegapiłam ten komentarz.. sorki! Ale przepis chętnie wykorzystam (tylko wyśledzę gdzie można kupić nasionka konopne :))) Dziękuję! <3

      Usuń