To nie żadna tajemnica, ani
nowość, że często biorę udział w kampaniach testowania produktów. Żeby nie było wątpliwości – robię to
bezinteresownie i bezpłatnie. Jedyne do czego jestem zobligowana – to sporządzanie
raportów – czyli zwyczajnie cytowanie opinii osób, które zostały przeze mnie
obdarowane produktami do testowania..
Już kilka kampanii za mną i jedno
co sprawia, że ciągle pozytywnie podchodzę do takich akcji, to fakt, że żadna z
Agencji Marketingu, w swoich przewodnikach Ambasadora, NIE SUGERUJE, aby
produkt oceniać TYLKO pozytywnie. Co więcej, mimo, że zdarzyło mi się napisać
opinię negatywną – nie zaowocowało to tym, że już żadnej kampanii mi nie
przyznano!
Co ciekawsze produkty – chętnie Wam
opiszę…
I tak oto dziś szepnę kilka słów
o Kampanii Terrravita :)
Przyszło mi testować czekolady z
70% zawartością kakao w następujących wariacjach:
- czekolada gorzka (bez dodatków)
- czekolada crunchy z owocami
- czekolada nadziewana cytrynowa
- czekolada nadziewana pomarańczowa
- czekolada nadziewana miętowa
- czekolada nadziewana wiśniowa
Ażeby się ustosunkować do mojej
subiektywnej oceny najpierw określę swój typ „czekoladożercy”… Słodyczami się nie zajadam! Jeśli jeść ciasta
– to te z możliwie najmniejszą ilością kremu czy śmietany.. Co nie zmienia
faktu, że codziennie muszę coś słodkiego zjeść. Może to być jedno rafaello,
dwie kostki czekolady, mały batonik czy jakieś cukierki ;) Nie dużo – ale być musi :) Szczególnie w towarzystwie kawy ;) Taki duet
doskonały :D
Nie pamiętam kiedy ostatnio
kupiłam czekoladę gorzką. Wybaczcie, ale zawsze od dzieciństwa kojarzyła mi się
z „lekiem” na biegunkę ;) Serio! Babcia zawsze kazała mi jeść gorzką czekoladę
jak zdarzyły się rewolucje żołądkowe :)
Wracając do tych konkretnych
Terravita`owych ;) To muszę przyznać, że
sam pomysł całkiem fajny. Szczególnie
tych czekolad gorzkich z nadzieniem! Niby gorzka, ale przełamana lekką słodyczą
bądź kwaskowością nadzienia…. no! Albo smakiem miętowym (to dopiero odmiana!)
Zdecydowanie takiej czekolady
można zjeść więcej ;) (choć nie wiem czy to akurat dobra wiadomość) ;)
Na plus przemawia także fakt, że czekolada
ma te sztandarowe 70% (kakao) – czyli z cyklu wiem co jem –skład jednak ma
znaczenie ;)
Są też minusy. Taki osobisty mój.
Pierwsza czekolada, którą skosztowałam – to była ta z nadzieniem wiśniowym.. Nie
ukrywam, że spodziewałam się innej formy nadzienia… Że będą to głównie wiśnie –
być może zabrzmi to absurdalnie – ale tak właśnie było. Chciałam wiśni! :D A tu
okazało się, że to po prostu masa o smaku wiśni.. Nie mogę powiedzieć, że nie
była ona dobra, ale z pewnością oczekiwałam czegoś innego. Kolejne, które kosztowaliśmy
– nie rozczarowały mnie – bo wiedziałam już czego się spodziewać :)
Miętową testował mój Żon … bo dla
mnie mięta może występować tylko w postaci pasty do zębów. Nawet gumy do żucia
omijam szerokim łukiem ;) Ale koleżanki, którym dałam pozostałe dwie „miętowe”
do testowania – stwierdziły, że całkiem smaczne ;) Czyli chyba da się zjeść ;)
Podsumowując – jeśli miałabym
wybrać jedną – ulubioną – to zdecydowanie byłaby to ta wersja crunchy z
owocami. Bez nadzienia, za to z lekką chrupkością.. Naprawdę przypadła mi do gustu :)
To chyba tyle.. smak to tak subiektywna sprawa, że koniecznie musicie sami sprawdzić, czy czekolady te można nazwać dobrymi czy nie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz